Choć Wyspy Brytyjskie od zawsze wydawały mi się jednym z “moich” miejsc na ziemi, do zeszłego roku udało mi się je odwiedzić tylko raz – podczas wycieczki do Szkocji jesienią 2015 roku. (Z tamtego wyjazdu pojawiły się zresztą na blogu dwa wpisy: fotorelacja oraz ciekawostki. Z perspektywy czasu widzę, że nie były to blogerskie wyżyny, ale cóż, początki rzadko kiedy są łatwe.)
Motywacja do kolejnych wizyt wzrosła, kiedy na początku zeszłego roku para naszych przyjaciół przeprowadziła się z Poznania do Dublina. Pierwszy raz odwiedziliśmy ich w Irlandii na weekend w październiku, teraz w marcu z kolei (jako że od marca właśnie jestem człowiekiem dobrowolnie bezrobotnym, co ułatwia takie eskapady) udało nam się spędzić w Irlandii 10 dni.
Praktyczne informacje
Wyjazd do Irlandii nie jest niczym trudnym do zorganizowania. Ryanair obsługuje trasy z Dublina do 11 polskich miast, w dość przyjaznych cenach – nasze październikowe bilety z Poznania i z powrotem wyniosły nas około 287 zł za osobę, marcowe około 385. Za bagaż rejestrowany trzeba dodatkowo dopłacić, ale my w obu przypadkach zdecydowaliśmy się na podróż jedynie z bagażem podręcznym.
Jeszcze z Polski przez stronę Ryanaira zarezerwowaliśmy samochód z odbiorem na lotnisku. Ze wszystkimi opłatami, łącznie z dość rozbudowaną opcją ubezpieczenia, wynajem samochodu kosztował nas około 100 złotych za dzień. Poza oczywistą kwestią ruchu lewostronnego, co dla osób nieprzyzwyczajonych może być na początku pewnym wyzwaniem, jazda po Irlandii jest dość bezproblemowa – odległości nie są duże, jest sporo autostrad, wszystkie drogi są dobrze oznaczone i niezbyt tłoczne.
Nocowaliśmy w większości u naszych przyjaciół w Dublinie, ale spędziliśmy też dwie noce w uroczych Bed&Breakfasts, jednym na północy, drugim na zachodzie Irlandii. Oba miejsca prowadzone były w niewielkich domkach przez sympatyczne rodziny, które (podczas serwowania pysznych śniadań) chętnie dzieliły się z nami przydatnymi wskazówkami na temat zwiedzania. Oba noclegi zarezerwowaliśmy praktycznie na ostatnią chwilę przez booking.com.
Irlandia nie należy do strefy Schengen, co wiąże się z tym, że trzeba odstać swoje w kolejce do kontroli celnej. Możliwa jest jednak podróż na dowodzie osobistym. Obowiązującą walutą w Irlandii jest euro, a w Irlandii Północnej – funt brytyjski (niby jasne, jak się człowiek zastanowi, ale my się jakoś nie zastanowiliśmy i pomimo zaplanowanego pobytu w Belfaście zostawiliśmy funtowe zaskórniaki w domu).
Pomiędzy Irlandią a Irlandią Północną nie ma kontroli granicznej, na autostradzie zobaczymy jedynie informację, że zmienia się jednostka przy podawanych odległościach i ograniczeniach prędkości (z kilometrów używanych w Republice Irlandii na mile, którymi operuje Irlandia Północna).
W poszukiwaniu magii
Przygotowując się do tego wyjazdu, zauważyłam, że w którymś momencie mojego życia niezauważenie przestałam myśleć o Irlandii jako o magicznej zielonej wyspie, zamiast tego zaczęła mi się ona jednoznacznie kojarzyć z polską emigracją zarobkową. Nasz październikowy krótki pobyt w zatłoczonym Dublinie tylko to wrażenie pogłębił. Teraz jednak z pełną świadomością mogę powiedzieć, że wystarczy ruszyć się poza centrum miasta, żeby piękno i potęga natury zaczęły grać pierwsze skrzypce.
Wśród zielonych pagórków Irlandii, jej lasów, formacji skalnych, wodospadów i kurhanów czułam się jak członek Drużyny Pierścienia. Mój mąż chyba też – pewnego dnia po powrocie do naszej dublińskiej bazy zarządził po prostu włączenie Netflixa i powtórkę z pierwszej części LOTR.
Poniżej zebrałam najciekawsze miejsca, które udało nam się zobaczyć podczas naszej marcowej wyprawy. Każde serdecznie polecam, a do znakomitej większości chętnie bym wróciła, żeby spędzić tam więcej czasu.
Magia Irlandii Północnej
Do hrabstwa Antrim w Irlandii Północnej trafiliśmy, planując zwiedzić jego dwie dość znane atrakcje: most Carrick-a-Rede oraz Giant’s Causeway, czyli Groblę Olbrzyma. Dopiero na miejscu dowiedzieliśmy się, że cała okolica obfituje w piękne miejsca – znajdziemy tam urokliwą linię brzegową, wodospady, jaskinie, ruiny zamków i malownicze wiadukty. Wiele miejsc w hrabstwie Antrim wystąpiło w serialu Gra o Tron, co z jednej strony jest chyba najlepszą rekomendacją, a z drugiej niestety sprawia, że niektóre punkty są aktualnie dość mocno oblegane przez turystów.
Poruszając się samochodem, warto choć przez pewien czas trzymać się wybrzeża i malowniczej Causeway Coastal Route, która ciągnie się od Belfastu aż do Derry. Aby dotrzeć do części atrakcji, trzeba jednak dostać się trochę bardziej w głąb lądu.
Jednym z takich miejsc są The Dark Hedges, czyli obsadzony osiemnastowiecznymi bukami tunel, cieszący się niesamowitą popularnością wśród turystów (tak, wystąpił w Grze o Tron). Myślę, że dla dobrych zdjęć i widoków najlepiej byłoby wybrać się do Dark Hedges w okolicach wschodu słońca, bo w ciągu dnia przyjeżdżają tam autokary wycieczkowe pełne turystów. Mnie niestety nie udało się w tych warunkach zdobyć żadnego przyzwoitego ujęcia, ale jeśli nie znacie tego miejsca, koniecznie wygooglujcie sobie jakieś zdjęcie!
Carrick-a-Rede, dwudziestometrowy most linowy łączący małą wysepkę Carrickarede ze stałym lądem, usytuowany jest już na trasie Causeway Coastal Route. Pierwsze mosty linowe w tym miejscu służyły rybakom przy połowie łososia, teraz most służy jedynie jako atrakcja turystyczna. Wstęp na most jest biletowany (8 funtów od osoby). Z wysepki rozciągają się piękne widoki na okoliczne klify.
Giant’s Causeway (Grobla Olbrzyma), kolejny znany punkt na Causeway Coastal Route, to oryginalna formacja skalna złożona z kolumn bazaltowych. Grobla jest dziełem całkowicie naturalnym, choć czasami naprawdę trudno w to uwierzyć. Droga do Grobli wiedzie przez wybudowane w 2012 roku centrum turystyczne, co sprawia wrażenie, że trzeba wykupić bilet (11,5 funta za osobę), żeby ją zobaczyć. Nic bardziej mylnego, dostęp do formacji skalnej jest darmowy, jeśli nie korzystamy z udogodnień centrum (parking, toalety, wystawa itd.).
Magia Irlandii południowo-zachodniej
Nasz pobyt w tej części Irlandii rozpoczęliśmy od Killarney, niewielkiego miasta, położonego przy parku narodowym o tej samej nazwie. To dobre miejsce na wizytę w tradycyjnym pubie z irlandzką muzyką na żywo oraz na spacer po parku narodowym, gdzie znajdziemy między innymi trzy jeziora, wodospad, zamek oraz ruiny piętnastowiecznego opactwa.
W Killarney znajduje się również początek znanej trasy widokowej, Ring of Kerry. Trasa ma długość około 180 kilometrów, wiedzie przez góry i wybrzeże, pełne klifów i pięknych plaż. Warto poświęcić kilka godzin na pokonanie jej samochodem. Zamiast jednak kurczowo trzymać się znaków drogowych wyznaczających Ring of Kerry, dobrze zahaczyć jeszcze o Skellig Ring. Choć trudno w to uwierzyć, widoki są jeszcze bardziej malownicze, na dodatek na trasie znajduje się fabryka czekolady, gdzie zupełnie za darmo można wziąć udział w degustacji całej masy doskonałych pralin (było ich tyle, że nie nadążałam z jedzeniem, a w spożywaniu czekolady mam całkiem duże doświadczenie).
Skellig Ring zasugerowała nam Serena, gospodyni naszego B&B w Killarney. Serena prowadzi bloga, na którym znajdziecie jej rekomendacje na temat Ring of Kerry.
Zwiedzanie tej części Irlandii zakończyliśmy na wyspie Dursey, której jedyne stałe połączenie z lądem stanowi kolejka linowa. Dursey jest niezwykle spokojnym miejscem, mieszka tam zdecydowanie więcej owiec niż ludzi, nie ma też wielu turystów (ani żadnych sklepów, pubów i restauracji). My dotarliśmy na Dursey dość późno i mieliśmy jedynie godzinę przed ostatnim tego dnia powrotnym rejsem kolejki, ale przy większej ilości czasu chętnie przeszlibyśmy czternastokilometrową trasę spacerową dookoła wyspy.
Magia okolic Dublina
Wbrew pozorom w bezpośredniej bliskości Dublina też znajdziemy wiele godnych uwagi miejsc. W Howth, dzielnicy Dublina, odbyliśmy spacer malowniczą ścieżką przez klify. W parku narodowym Wicklow Mountains, rozpoczynającym się około 30 kilometrów na południe od Dublina, spędziliśmy kilka godzin, chodząc po lesie i pokonując dość dzikie zbocza gór, by na koniec dojść do wodospadu.
Jednak zdecydowanie najciekawszym miejscem, jakie udało nam się zobaczyć w Irlandii, był megalityczny grobowiec Newgrange, znajdujący się około 50 kilometrów na północ od Dublina. Newgrange wchodzi w skład neolitycznego kompleksu Brú na Bóinne, jednego z dwóch miejsc w Irlandii wpisanych na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Jest grobem korytarzowym sprzed około pięciu tysięcy lat, którego wnętrze (komorę, do której prowadzi dziewiętnastometrowy korytarz) można obejrzeć podczas zwiedzania z przewodnikiem.
Przez wąski i kręty korytarz światło słoneczne dociera do komory grobowej tylko przez kilka minut, kilka dni w roku, akurat podczas zimowego przesilenia. Nie ma tutaj mowy o przypadku, bo pozostałe dwa grobowce wchodzące w skład Brú na Bóinne, Dowth i Knowth, również zbudowane zostały z myślą o zdarzeniach astronomicznych (kolejno o przesileniu zimowym oraz równonocy wiosennej i jesiennej).
No cóż, jeśli to nie jest magia, to co nią jest?