Przegląd kulturalny – odcinek piąty / marzec 2016

18 kwietnia 2016

Przed Wami tradycyjnie już nowy odcinek przeglądu kulturalnego – tym razem przeczytacie o książkach i filmach, z którymi zapoznałam się w marcu tego roku. Post jest gotowy co najmniej od tygodnia, a ja z niewiadomego powodu ciągle przekładam jego publikację, ale w końcu się udało. Parafrazując Asię Glogazę ze Style Digger: Znamy się już trochę, nie jest to piewszy przegląd kulturalny, ani drugi, ani nawet czwarty, więc darujmy sobie konwenanse i przejdźmy od razu do rzeczy.

Inne wpisy z tej serii znajdziecie pod tym tagiem. Gwiazdki pokazują, na ile punktów w dziesięciostopniowej skali oceniłam dany tytuł na lubimyczytac.pl lub filmweb.pl. Miłej lektury!

Książki:

Dale Carnegie „Jak przestać się martwić i zacząć żyć” ⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️

Na tę książkę natknęłam się na blogu Pauli Jagodzińskiej. M. spojrzał na tytuł, stwierdził, że to coś dla mnie i kupił mi ją w formie e-booka jeszcze tego samego wieczoru. Kiedyś sceptycznie podchodziłam do wszelkich motywacyjnych książek i haseł, ale ostatnio coraz bardziej się na nie otwieram – przy czym nie wierzę, że przeczytanie jednej książki może odmienić czyjeś życie, bardziej pokładam tutaj ufność w efekcie kropli drążącej skałę. Książka „Jak przestać się martwić i zacząć żyć” nie jest żadną nowością – po raz pierwszy wydano ją już w 1948 roku. Nie ma też na celu odkrywania przed nami nowych prawd, a jedynie przypomnienie tego, o czym już wiemy i nakłonienie nas, abyśmy z tego skorzystali. Znajdziemy tam więc takie porady jak „odgrodź się od przeszłości i przyszłości„, „doceń to, co masz” czy „nie przejmuj się złośliwą krytyką” oraz wiele historii ludzi, którzy dzięki pozbyciu się zmartwień znacząco poprawili komfort swojego życia. Myślę, że jest to pozycja warta przeczytania, ale tylko wtedy, jeśli rzeczywiście nastawimy się na to, by coś z niej wynieść. Ja sama na pewno na jej przeczytaniu skorzystałam, nie mogę jednak zaprzeczyć, że pomimo moich dobrych intencji książka wydawała mi się momentami dość protekcjonalna i naiwna.

Lisa Genova „Motyl” ⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️

„Motyl” to książka, którą poleciliście mi w komentarzach dwa odcinki temu, kiedy pisałam o nakręconym na jej podstawie filmie. Muszę przyznać, że w przypadku ekranizacji rzadko sięgam i po film, i po książkę, ale tym razem dałam się przekonać. Książka Lisy Genovy opowiada historię 50-letniej Alice Howland – odnoszącej sukcesy jako wykładowca na Harvardzie żony i matki, która odkrywa u siebie chorobę Alzheimera o wczesnym początku. Książkę czytało mi się łatwo i przyjemnie pomimo trudnego tematu, który porusza (co akurat przypisuję temu, że po obejrzeniu filmu historia Alice nie była już dla mnie nowa i zdążyłam ją sobie „przetrawić”). Zarówno książka, jak i film są godne polecenia i absolutnie nie żałuję przeczytania „Motyla”, ale osobiście uważam, że jest to jeden z tych rzadkich przypadków, kiedy ekranizacja stoi wyżej niż oryginał – obraz postępującej choroby oraz relacji Alice z mężem i dziećmi wydał mi się nawet pełniejszy na ekranie. Warsztatowo także bardziej spodobał mi się film, który sprawia naprawdę dobre wrażenie, podczas gdy książka, choć ze względu na swoją tematykę niezmiernie ważna, napisana jest jednak dość prostym językiem.

Kjell Ola Dahl „Wierny przyjaciel” ⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️

Norweski kryminał policyjny, będący częścią większego cyklu (oryginalnie siódmą, choć na język polski z niewiadomych przyczyn tłumaczono tę serię „w kratkę” – mamy więc część drugą, trzecią, piątą, siódmą i ósmą). Dla mnie „Wierny przyjaciel” był pierwszym spotkaniem z bohaterami cyklu – chociaż zazwyczaj staram się poznawać wszelkie serie z zachowaniem jak największej chronologii, tu pozwoliłam sobie na chwilowe odstępstwo od reguły. Powieść okazała się całkiem poprawnym i wciągającym kryminałem, choć nie za bardzo zapadającym w pamięć (i tu musicie mi uwierzyć, bo właśnie w tej chwili wytężam umysł, żeby po zaledwie dwóch tygodniach przypomnieć sobie, jakie wrażenia wywarła na mnie lektura). To, do czego można się w książce przyczepić, to sposób przedstawienia pracy norweskich śledczych – patrząc na ich brak zaangażowania i ogólnie panujący chaos, cudem byłoby, gdyby rzeczywiście udało im się jakąś sprawę rozwiązać (to spostrzeżenie może jednak chociaż po części wynikać z niedawnej lektury powieści Horsta, które pod względem przedstawiania metod śledczych policji są prawdziwym wzorem).

Jennifer Lynch „Sekretny dziennik Laury Palmer” ⭐️⭐️⭐️⭐️

W grudniu i styczniu spędziliśmy z M. sporo czasu, oglądając wszystkie odcinki Miasteczka Twin Peaks. Spodobało mi się bardzo – rozpoczynając od klimatu wczesnych lat 90., poprzez fakt, że wreszcie zaczęłam rozumieć wszechobecne aluzje do serialu (jak chociażby koszulka nocna z Lunaby, nazwana na cześć Audrey Horn, którą nawet kiedyś sobie kupiłam, ale musiałam zwrócić, gdyż okazała się za duża), a kończąc na tym, że główny bohater, Agent Cooper, jest po prostu niekwestionowanym ideałem mężczyzny – zostawia daleko w tyle Pana Darcy’ego, który to, przyznajmy szczerze, wcale taki idealny nie jest. Książka córki reżysera, Jennifer Lynch, wpadła mi w ręcę, kiedy pozostawałam jeszcze na tłinpiksowym haju, oczywiście musiałam ją więc przeczytać.

Dla tych, którzy nie oglądali Miasteczka Twin Peaks: 17-letnia Laura Palmer zostaje zamordowana jeszcze przed rozpoczęciem akcji serialu, tak więc: 1) dziennik opowiada o osobie, która w serialu tak naprawdę nie występuje, 2) nie ma tam Agenta Coopera, a to spora wada. W mojej opinii „Sekretny dziennik…” można podzielić na trzy części: w pierwszej obserwujemy średnio interesujące wpisy dwunastoletniej dziewczynki, która bawi się z koleżankami i swoim kucykiem, w drugiej dziewczynka zamienia się w narkomankę i złodziejkę, której główną rozrywką są dość przypadkowe i brutalne akty seksualne, w trzeciej w końcu czytelnik zostaje zawalony wątkami znanymi z serialu, aby jakoś ten serial z książką połączyć. Atmosfera „Sekretnego dziennika…” nie ma nic wspólnego z atmosferą serialu, nie ma też co liczyć na wyjaśnienie niejasnych serialowych wątków. Punktem wspólnym są postacie większości bohaterów, ale nawet ci wydają się dziwnie różni od swoich ekranowych odpowiedników. Jednym słowem – nie polecam.

Filmy:

Fridrik Thor Fridriksson „Dzieci natury” ⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️

Produkcja islandzka z 1991 roku, opowiadająca o starszym mężczyźnie, który w domu spokojnej starości spotyka znajomą z młodości. We dwójkę organizują ucieczkę i udają się na północ Islandii, by jeszcze raz odwiedzić miejsce, w którym się wychowali. Film oceniam pozytywnie, choć bez rewelacji. Miałam wrażenie, że w kilku momentach twórcy posunęli się do zasugerowania zjawisk nadprzyrodzonych, aby ukryć niedociągnięcia scenariusza.

Rúnar Rúnarsson „Wulkan” ⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️

Kolejny film islandzki. Tym razem głównym bohaterem jest Hannes, który właśnie przeszedł na emeryturę i musi na nowo odnaleźć się w życiu, które przyjdzie mu prowadzić. Całkiem dobry film, dość smutny i skłaniający do refleksji. Po porównaniu dat produkcji jestem niemalże pewna, że zainspirował się nim dość mocno pewien twórca oscarowy, ale nie będę się tutaj wdawać w szczegóły, żeby nie zdradzać zakończenia filmu.

Tom Hooper „Dziewczyna z portretu” ⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️

Głośny film, który zdobył w tym roku 4 nominacje do Oscara oraz statuetkę dla Alicii Vikander jako najlepszej aktorki drugoplanowej. Oparty na prawdziwych wydarzeniach, opowiada o duńskim malarzu, Einarze Wegenerze, który w 1930 roku jako jedna z pierwszych osób na świecie przeszedł operację zmiany płci. Film niestety mnie nie zachwycił – postępowanie dwójki głównych bohaterów nierzadko wydawało mi się niewiarygodne, a postać Einara (i jego żeńskiego alter ego, Lili) była całkowicie pozbawiona dystynktywnych cech charakteru i definiowana jedynie poprzez kwestię transseksualizmu.

Simon Stone „Powrót” ⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️

Australijski dramat ze ślubem i skrywaną rodzinną tajemnicą w tle. Brzmi fajnie, a robi się jeszcze fajniej, kiedy człowiek uświadomi sobie, że w „Powrocie” występuje Kapitan Barbossa (Geoffrey Rush) i Éowina (czyli Miranda Otto, która, jak na prawdziwego elfa przystało, w wieku niemalże 50 lat wygląda najwyżej na 30). Film jest całkiem niezły, chociaż chyba spodziewałam sie po nim jeszcze więcej – momentami raziło mnie dość niedorzeczne zachowanie głównych bohaterów.

Mitja Okorn „Planeta Singli” ⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️

Polska komedia romantyczna, czyli typ filmu, od jakiego normalnie trzymam się z daleka. Tym razem zachęciła mnie jednak rekomendacja Hrabiny Weltmeister pod ostatnim odcinkiem przeględu kulturalnego oraz ogólna dobra ocena filmu w internecie. Zaciągnęłam M. do kina i oboje naprawdę dobrze się bawiliśmy. Film jest rzeczywiście niezły i autentycznie śmieszny, na pochwałę zasługuje też gra aktorów, szczególnie Macieja Stuhra i Weroniki Książkiewicz. Odrobinę drażniła mnie typowa dla komedii romantycznych przewidywalność i przesłodzone zakończenie, ale mimo wszystko szczerze „Planetę Singli” polecam.

Alejandro González Iñárritu „Zjawa” ⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️

Film znany głównie z tego, że Leonardo DiCaprio dostał za niego Oscara – nie wykluczam tu jednak „Oscara z litości” bądź „Oscara za całokształt twórczości”, bo prawdę mówiąc ani film, ani rola DiCaprio nie wydały mi się szczególnie „oscarowe”. „Zjawa” to western, którego akcja dzieje się w pierwszej połowie XIX wieku. Sporo brutalnych scen i walk pomiędzy białymi a Indianami sprawiło, że podświadomie przez cały film wyczekiwałam tematu z Ostatniego Mohikanina. Dla mnie niestety było zbyt długo (2h 36 min) i zbyt nudno, irytowała mnie też niezmiernie dynamiczna w niektórych momentach praca kamery.

PS Na forum filmwebu znalazłam idealny opis filmu: „Leo […] dużo charka, sapie, jęczy, męczy, strasznie marszczy czoło. Dużo się czołga.” No to już wszystko wiecie :)

Ronit Elkabetz, Shlomi Elkabetz „Viviane chce się rozwieść” ⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️

Trzeci film izraealskiego duetu reżyserskiego o małżeństwie Viviane i Elishy Amsalemów. Nie widziałam poprzednich (prawdę mówiąc przed seansem nie wiedziałam nawet, że istnieją), ale wydaje mi się, że „Viviane chce się rozwieść” spokojnie można obejrzeć jako odrębne dzieło. Film w całości dzieje się w sądzie rabinackim i pokazuje niezliczone rozprawy na długiej i żmudnej drodze Viviane (w tej roli reżyserka Ronit Elkabetz) do rozwodu. Warto wiedzieć, że w Izraelu – kraju, w którym 20% mieszkających tam Żydów określa się jako osoby niereligijne – wszystkie rozwody nadal rozpatrywane są przez sądy rabinackie, a żonie do uzyskania rozwodu niezbędna jest zgoda męża. Film uważam za ważny, choć muszę przyznać, że podczas niemalże dwugodzinnej eskapady po rozprawach sądowych zdarzało mi się nudzić.

Film rodzeństwa Elkabetzów był ostatnim, który widziałam w marcu. Oczywiście już zbieram wrażenia na następny odcinek, ale w międzyczasie jak zwykle chętnie przeczytam w komentarzach o Waszych kulturalnych doświadczeniach – może w którymś punkcie się nie zgadzamy albo chcielibyście mi coś polecić?