Nie należy wierzyć blogerom, czyli THORN Jasona Hunta

15 października 2015

„THORN” miał być jedną z książek omawianych w drugim, październikowym wydaniu przeglądu kulturalnego, ale okazało się, że mam na jego temat całkiem sporo do powiedzenia i postanowiłam zrobić z tego osobny post.

O tej książce było tak głośno, że pewnie co nieco już o niej słyszeliście. Jest to dzieło znanego polskiego blogera, znanego jako Jason Hunt/Kominek/Tomek Tomczyk. Miało swoją premierę w sierpniu tego roku i natychmiast zaczęło zbierać bardzo pochlebne opinie na innych poczytnych blogach – na przykład u FashionelkiAndrzeja Tucholskiego czy Malwiny z Bakusiowa. Przedstawiane było jako książka przełomowa, niesamowicie wciągająca i poruszająca. No i, przede wszystkim, dobrze napisana. Wielokrotnie już kupowałam coś z polecenia blogerów i zazwyczaj byłam zadowolona z zakupu. Tym razem poczułam się okrutnie oszukana.

Książkę można kupić jedynie na stronie Jasona Hunta. (Czy fakt, że ktoś sam wydaje swoją książkę powinien wzbudzić we mnie podejrzenia? Zazwyczaj pewnie oznacza to, że żadne wydawnictwo jej nie chciało. Blog Jasona Hunta ma jednak tak wielu czytelników, że w tym wypadku zadecydowały zapewne inne kwestie.) Zaraz po zakupie dostałam książkę w formie e-booka na swoją skrzynkę internetową (e-book dodawany jest do każdego papierowego egzemplarza), wersja drukowana też dotarła do mnie błyskawicznie. W międzyczasie zaczęły jednak docierać do mnie sygnały, że być może nie jest to takie arcydzieło, jak można było wywnioskować na początku, i przez miesiąc czy półtora zwlekałam z rozpoczęciem czytania.

„THORN” jest połączeniem powieści biograficznej (podobno niejako autobiograficznej, choć jej akcja dzieje się w Stanach Zjednoczonych) z książką motywacyjną. Do tego pojawia się jakaś niezgrabnie wprowadzona, niepasująca do reszty książki i nierozwiązana na końcu zagadko-intryga.

Książka podzielona jest na bardzo krótkie rozdziały, a każdy akapit jest oddzielony przerwą od poprzedniego. Marginesy dolne i górne są ogromne, a treść napisana jest czterema rodzajami czcionek (niektóre fragmenty całe pisane są wielkimi literami). Pomimo 330 stron znajduje się tam niewiele tekstu, za to wizualnie atakuje nas ogromna ilość bodźców – podział tekstu na bardzo małe fragmenty oraz mnogość stymulantów wzrokowych to, jak mniemam, ukłon w stronę tych Polaków, którzy zamiast książek wolą gry komputerowe, kwejka i youtube. Czyli tych, którzy pewnie i tak po „THORNa” nie sięgną.

W wersji elektronicznej też pojawiają się różne czcionki, natomiast całość czyta się trochę lepiej, bo nie ma tak wielkich marginesów na górze i dole strony.

Język jest naprawdę kiepski. Bardzo potoczny, niezgrabny i w mojej opinii w żaden sposób nie pasuje do dzieła literackiego – być może macie inne zdanie, ale według mnie kolokwializmy w książkach mają rację bytu jedynie w dialogach. Poniżej próbka kilku zdań z „THORNa”:
„Wydawało mi się, że laski lubią facetów typu macho. Chamów takich. Co zresztą w jakimś sensie później wykorzystywałem, ale nie pora, żeby rozwijać teraz ten wątek.”
„Nie byłem szczególnie zaskoczony, że ktoś obcy się tu pojawił. Ze dwa razy miałem gości, ale szybko się zmywali, spostrzegłszy, że w kościółku nie ma nic ciekawego.”
„Mama uznała, że spotkałem jakąś wariatkę. Mało to się ich kręci po okolicy? Tata z kolei powiedział, że to na pewno była jakaś wariatka, a babcia miała swoje zdanie i oznajmiła, że to była jakaś wariatka.”
Słabo, prawda?

Także przekazywane przez autora „prawdy” niespecjalnie do mnie przemawiają. Historia głównego bohatera (i, jak jest w kilku miejscach zasugerowane, samego autora), który nie potrafił pisać i przez lata słyszał to od każdego, kto zetknął się z jego utworami, a który koniec końców na przekór wszystkim wydał książkę, ma przekonać czytelników, by ignorowali wszelkie rady i opinie i nadal marnowali życie na czymś, co najwidoczniej nie jest dla nich. Do tego dochodzą liczne rady na temat związków, pośród których na pierwszy plan wysuwa się gloryfikacja rozstań – jeśli tylko z czegoś musimy w związku rezygnować, powinniśmy uciec. Kompromisy są złe, najważniejsza jest wolność. Niezależnie od tego, czy jesteśmy w związku tydzień czy pięć lat, i czy czasem nie mamy razem dzieci. Jeśli partner chce od nas odejść – super, proszę bardzo. Nie powinniśmy o niego walczyć. Jeśli odszedł, to znaczy, że chciał, a przecież nie chcemy być z taką osobą, prawda?

Drugi tom zapowiadany jest na wiosnę 2016 roku. No cóż, nie kupię. Moim zdaniem zdecydowanie lepiej byłoby, gdyby autor jednak skorzystał z dawanych mu latami rad i nie rwał się do tworzenia literatury. Treść „THORNa” może obroniłaby się w internecie, ale nazywanie tego powieścią jest dość mocno na wyrost. Całość czyta się szybko i łatwo, ale jest to wynikiem wspomnianej już niewielkiej ilości treści i jej niesamowitego wręcz poszatkowania.

Na koniec najważniejsza rzecz: kupiłam papierową wersję za 45 złotych, ale nie bardzo chcę ją u siebie zatrzymać. Nie chciałabym jej jednak wyrzucać, dodatkowo jest w naprawdę idealnym stanie. Jeśli pomimo mojej niezbyt pochlebnej recenzji ktoś tutaj pomyślał, że to może jest książka dla niego (albo chce przekonać się o tym sam), to chętnie przekażę ją dalej. Wyślę ją pierwszej osobie, która wyrazi na to chęć w komentarzu pod tym tekstem :) Pokrywam koszty przesyłki na terenie Polski.