Skoro jesteście tutaj, to pewnie macie choć mgliste pojęcie o tym, jak działa internet: wraz z urodzeniem pierwszego dziecka mamy stają się ekspertkami od wszelkich aspektów wychowania, a schudnięcie sześciu kilo robi z nas guru zdrowego trybu życia. Ja w listopadzie zeszłego roku wzięłam ślub, co czyni mnie specjalistką od ślubów. To chyba całkiem jasne, prawda?
Mając powyższe na uwadze, postanowiłam rozpocząć na blogu cykl ślubny. Jeśli przemawia do Was idea zorganizowania ślubu i wesela w klimacie slow, bez zadęcia, możliwie bezstresowo, w zgodzie ze sobą i bez wydawania kwot, na samą myśl o których robi Wam się słabo, to myślę, że się zrozumiemy.
Zatrzymajmy się dzisiaj przy słowach „w zgodzie ze sobą”. Czy to na pewno takie oczywiste i łatwe?
Ślubny marketing
Dopiero biorąc się na dobre za organizowanie własnego ślubu i wesela, zrozumiałam, jaki to ogromny biznes. Po pierwsze, sam fakt, że dana usługa czy produkt ma przeznaczenie ślubne, wyraźnie podnosi cenę. W końcu ślub ma się raz w życiu, chyba nie będziecie żałować na niego pieniędzy? Przyozdobienie sali kwiatami za 10 tysięcy złotych, 500 złotych za bukiet panny młodej, kokardki do dekoracji butów za 400 złotych czy zestaw ozdób (wianek, bransoletka, podwiązka) za prawie tysiąc – to tylko niewielka część “kwiatków”, które napotkałam na swojej ślubnej drodze (a zauważcie, że w większości mowa tu o absolutnych detalach).
Branża ślubna doskonale zna się na marketingu i kreowaniu potrzeb. Oglądając programy ślubne, czytając ślubne poradniki czy wpisy na blogach wedding plannerek nietrudno stwierdzić, że potrzebujecie całej masy rzeczy, o których istnieniu wcześniej nawet nie wiedzieliście. No bo co to za ślub bez białego dywanu w kościele, bez pasujących ubranek i bucików dla biorących udział w ceremonii dzieci, bez orszaku druhen ubranych w jednakowe sukienki, bez drona kręcącego materiał do ślubnego teledysku, bez candy baru z fontanną czekolady, wypuszczania białych gołębi, pokazu fajerwerków, płonącego prosiaka? Niby wiecie, że bez prosiaka też zostaniecie mężem i żoną, ale kiedy, jeśli nie na własnym ślubie, prawda?
W obecnych czasach na zorganizowanie ślubu i wesela można wydać absolutnie każde pieniądze. Pytanie, czy naprawdę chcecie wszystkich tych rzeczy i czy rzeczywiście są Wam potrzebne do dobrej zabawy i wspomnień.
Z czego zrezygnowaliśmy przy organizacji własnego wesela (i wcale tego nie żałujemy)
Organizując swój ślub wahaliśmy się pomiędzy różnymi opcjami. Rozważaliśmy między innymi skromne przyjęcie kończące się najpóźniej o północy, jednak koniec końców, z różnych względów, zdecydowaliśmy się na dość konwencjonalne wesele – z DJ-em, do czwartej nad ranem, na około 80 osób. Przy jego realizacji postawiliśmy jednak na minimalizm i zrezygnowaliśmy z wielu tradycyjnych elementów, z którymi nie czuliśmy się dobrze.
Co sobie odpuściliśmy? Między innymi:
- ZDJĘCIA Z PRZYGOTOWAŃ – nie chciałam w tym dniu fundować sobie niepotrzebnych nerwów, zastanawiać się estetyką aktu zakładania sukienki i przejmować bałaganem w domu
- POZOWANĄ SESJĘ ZDJĘCIOWĄ – nie czuję się swobodnie przed aparatem, nie lubię siebie na zdjęciach i stwierdziłam, że taka sesja może być dla mnie głównie źródłem rozczarowania i stresu
- FILM/TELEDYSK ŚLUBNY – nie czuliśmy potrzeby zatrudniania kamerzystów, mieliśmy jedynie zaprzyjaźnioną panią fotograf; najważniejsze momenty, takie jak pierwszy taniec czy przysięga, nagrali dla nas goście (mimo że w większości nawet ich o to nie prosiliśmy)
- BŁOGOSŁAWIEŃSTWO – totalnie nie nasze klimaty
- WELON – zamiast welonu miałam na głowie jedynie biżuteryjny wianek, w którym czułam się naturalnie i swobodnie i nie musiałam się przejmować, że zdejmowanie welonu po ceremonii zepsuje mi fryzurę
- WYPOŻYCZONY SAMOCHÓD – podeszliśmy do sprawy na luzie i pożyczyliśmy od mojej mamy jej białego Fiata 500, przyozdabiając klamki małymi bukiecikami pasującymi do reszty kwiatowych ozdób; jedyne, czego żałuję, to że nie mam go na zdjęciu, bo wyglądał całkiem uroczo
- PREZENTY DLA GOŚCI – tutaj wkraczamy na grząski teren, bo “zabraliśmy” coś nie sobie, a gościom, zaryzykuję jednak stwierdzenie, że nie czuli się z tego powodu nieszczęśliwi; rozważaliśmy opcję czekoladek z inicjałami, jednak zadziałało tutaj prawo ślubnych wycen – zrezygnowałam, kiedy usłyszałam, że za każde 3 kostki czekolady wykonawca liczy sobie bodajże 7 złotych; czytałam też relację z wesela, gdzie zdecydowana większość zamówionych dla gości spersonalizowanych krówek została po przyjęciu na stołach, tak że naprawdę myślę, że prezenty dla gości nie są elementem niezbędnym
- CANDY BAR – poza pokaźną ilością “konkretów” do dyspozycji gości przez całe wesele pozostawały ciasta, do tego mieliśmy tort, więc candy bar wydał nam się kolejnym zbędnym gadżetem
- OCZEPINY I ZABAWY – ustaliliśmy z DJ-em, że brak wszelkiego rodzaju zabaw jest warunkiem koniecznym naszej współpracy, mieliśmy tylko jedną animację stricte taneczną; na innych weselach podczas oczepin i zabaw w stylu “kto nie zdąży usiąść na krześle” staramy się udawać niewidzialnych, więc nie zamierzaliśmy fundować takich przeżyć naszym gościom (i przy okazji sobie)
- PODZIĘKOWANIA DLA RODZICÓW – wzruszające przemowy na oczach znajomych i rodziny to też nie do końca to, co lubimy; nie wydaje nam się również, żeby lubili to nasi rodzice
- nie było też fotobudki, napisu “love” ani „miłość”, białego dywanu w kościele, orszaku druhen, gołębi, fajerwerków, balonów z helem, barmana, płonącej szynki itp. itd.
Z czego nie zrezygnowaliśmy, chociaż to rozważaliśmy?
- z bukietu – wydaje mi się, że niekoniecznie był mi potrzebny, ale koniec końców zdecydowałam się na bukiet od pani, która wykonywała nam wszystkie dekoracje kwiatowe; nie wydałam na niego fortuny, mam z nim ładne zdjęcia i miałam co zrobić z rękami, więc nie żałuję
- z tortu – wydał mi się zbędny przy całym tym jedzeniu, ale nie miałam odwagi z niego rezygnować; myślę, że dobrze byłoby nam i bez niego, choć dodał przyjęciu odrobinę dynamiki i był wdzięcznym obiektem zdjęć
“Wesele jest dla gości”
Możecie się zastanawiać, czy w związku z ograniczoną liczbą atrakcji nasi gości dobrze się bawili. Oczywiście mogli nie mówić nam wszystkiego, ale otrzymaliśmy bardzo dużo miłych słów. Usłyszeliśmy, że przyjęcie miało klasę, było wyjątkowe i pozytywnie nieszablonowe. Że czasami wydaje się, że coś być musi, a okazuje się, że wcale nie – naprawdę, nic być nie musi! Goście docenili dobre jedzenie, wino, brak stresujących momentów. Pamiętajcie, że to tylko jeden dzień – wypełniony smacznymi potrawami, muzyką, tańcem i miłym towarzystwem. Dlaczego to miałoby być za mało?
Nierzadko można usłyszeć, że wesele organizuje się dla gości. Z tego tytułu młode pary godzą się na rzeczy, które im samym nie odpowiadają. Nie ulega wątpliwości, że dobre samopoczucie gości na weselu to sprawa kluczowa. Goście nie są jednak jednolitą grupą – ile osób, tyle upodobań, nie jesteście w stanie wpasować się w gusta wszystkich jednocześnie. Dlaczego więc nie kierować się tym, co Wam się podoba? Co więcej, Wasi znajomi są Waszymi znajomymi nie bez powodu. Niewykluczone, że wielu z nich podziela Wasze zdanie w większej liczbie aspektów, niż może Wam się wydawać.
Zastanowiłabym się jedynie nad większymi sprawami, które mogą dość mocno wpłynąć na zadowolenie gości z wesela. Osobiście na pewno świetnie bawiłabym się na bezalkoholowym weselu z wegańskim jedzeniem, podejrzewam jednak, że niektórzy mogliby poczytać to za swoisty atak na ich wolność osobistą. Słyszałam niestety smutne historie o tym, jak na weselu z założenia bezalkoholowym wujkowie urządzali wycieczki do sklepu monopolowego. Takie sytuacje są dla pary młodej po prostu przykre, a myślę, że nie po to wkładamy w tę imprezę tyle serca (i, nie oszukujmy się, pieniędzy), żeby fundować sobie takie emocje. Na szczęście elementów tak dużego kalibru jest naprawdę niewiele, a cała reszta nie powinna budzić większych kontrowersji.
Wasza wizja
Oczywiście Wasza wizja ślubu i wesela zupełnie nie musi pokrywać się z naszą – i to jest w porządku. Jeśli rzeczywiście chcecie pojechać do ślubu wypożyczonym starym samochodem, zatrudnić śpiewaczkę operową czy zorganizować pokaz fajerwerków i możecie sobie na to pozwolić, to nie ma co się długo zastanawiać.
Nie dajmy sobie jednak wmówić, że potrzebujemy tego wszystkiego, żeby nasz ślub był udany. Więcej nie musi znaczyć lepiej. Skromniejsze przyjęcie może odznaczać się lepszą atmosferą, być mniej stresujące, spójniejsze, łatwiejsze do opanowania i bardziej skupione na ludziach dookoła. Gdybyśmy nie mogli pozwolić sobie na wesele, nie żałowalibyśmy wielce, ograniczając się do niewielkiego przyjęcia czy po prostu obiadu dla najbliższej rodziny. Koniec końców tym, co liczy się najbardziej, jest fakt, że po tym dniu stajecie się mężem i żoną.
Jeśli zgadzacie się z moim zdaniem, a macie wśród swoich znajomych osoby planujące ślub, będę więcej niż wdzięczna za podzielenie się z nimi linkiem do wpisu. Chętnie też poczytam w komentarzach o Waszych doświadczeniach!
W następnych postach z serii Slow wedding będzie o tym, jak nie zbankrutować, organizując wesele (zdradzę Wam, na czym nam udało się zaoszczędzić) oraz jak przeżyć okres przygotowań (przez niektórych określany jako najbardziej stresujący w życiu!).
Do usłyszenia!
PS Zdjęcie ilustrujące wpis jest częścią naszego reportażu ślubnego, autorstwa niezastąpionej Asi. Mam tylko nadzieję, że A. nie urwie mi głowy za prezentowanie zdjęcia we fragmencie. Całość możecie zobaczyć poniżej.