Włosowa aktualizacja – podcięcie maszynką, bezbarwna henna i nowe kosmetyki

21 lutego 2016

Dawno nie było na blogu aktualizacji włosowej. Swoją drogą to niesamowite, jak długo zabieram się zawsze za napisanie postów z tej serii, biorąc pod uwagę, jak chętnie czytam wszelkie włosowe blogi i ile czasu spędzam, wybierając nowe szampony, odżywki i maski.

Aktualna pielęgnacja

Poprzednie aktualizacje znajdziecie pod tym tagiem. Od ostatniej niewiele zmieniło się w mojej pielęgnacji, dalej bardzo sporadycznie olejuję włosy i nakładam maski pod czepek, za to trzymam się mocno mojego żelaznego trio: zawsze nakładam po myciu odżywkę, wprasowuję ją rękami i pozostawiam na głowie na czas trwania prysznica, codziennie zabezpieczam włosy olejowo-silikonowym serum i związuję je na noc w luźny warkocz.

Włosy nadal myję codziennie i zazwyczaj suszę suszarką, w ciągu ostatnich kilku miesięcy zdecydowałam się też kilka razy je zakręcić na lokówkę (taką przedpotopową, cienką i metalową, bez możliwości regulacji temperatury) . Dzięki temu, że włosy są teraz w lepszej kondycji niż na przykład pół roku temu, dużo łatwiej uzyskać na nich skręt.

Wciąż łykam tabletki z olejem z wiesiołka, staram się raz na tydzień wykonywać peeling skóry głowy scrubem z Natura Siberica (w ostatnim poście pisałam Wam, że nie widzę efektów, ale niedawno zauważyłam, że po wykonaniu peelingu moje baby hair są zdecydowanie lepiej wyczuwalne, a to po pierwsze fajne uczucie, a po drugie, na pewno jest to dla nich zdrowsze niż bycie przyklejonym do skalpu) oraz właśnie testuję kultową wcierkę Jantar.

Podcięcie włosów maszynką

Pod koniec stycznia znowu poprosiłam mamę, aby wcieliła się we fryzjerkę. Bardzo podobają mi się wycieniowane włosy, ale moje szybko się niszczą, dlatego aktualnie chcę mieć wszystkie włosy jednej długości, abym docelowo mogła pozbyć się wszystkich zniszczonych końcówek, nie tracąc bardzo na długości. W listopadzie mama ścięła mi włosy na prosto nożyczkami, a tym razem zdecydowałyśmy się na cięcie maszynką (możecie o nim poczytać na przykład w tym poście Blond Hair Care). Obcięłyśmy jedynie około dwóch centymetrów i prawdę mówiąc nie wyszło nam zbyt prosto, co możecie zobaczyć na zdjęciu ilustrującym wpis, ale jestem zadowolona, bo tak czy inaczej końcówki są w lepszym stanie, a włosy układają się teraz lepiej niż po podcięciu nożyczkami – wtedy końce miały tendencję do wywijania się na wszystkie strony. Następnym razem też pewnie zdecyduję sie na maszynkę i wtedy może uda nam się uzyskać prostszą linię.

Bezbarwna henna

Poza podcięciem nałożyłyśmy też na włosy bezbarwną hennę Khadi. Kiedyś zastanawiałam się nad przyciemnieniem włosów za pomocą henny, która w przeciwieństwie do innych produktów do farbowania nie niszczy, a wzmacnia włosy, i postanowiłam kupić najpierw taką bezbarwną, żeby oswoić sposób nakładania i sprawdzić, czy jedno opakowanie wystarczy do pokrycia wszystkich kosmyków. W międzyczasie zmieniłam zdanie, bo chociaż niby kolor z henny się zmywa, napotkałam wiele komentarzy, że coś tam jednak komuś zostało z niego na zawsze, a prawdę mówiąc nie uśmiecha mi się ani myśl o odrostach, ani perspektywa bycia zmuszonym do regularnego farbowania. Opakowanie z bezbarwną henną czekało kilka miesięcy na swoją kolej, aż w końcu postanowiłam dać mu szansę.

Proszek z opakowania rozrabia się z wodą lub z sokiem z cytryny (ja dodałam obie rzeczy zainspirowana instrukcją, ale następnym razem zrezygnuję z cytryny, żeby nie ryzykować przesuszenia włosów), odstawia na kilka godzin w ciepłe miejsce (w wersji z samą wodą chyba nie trzeba), i nakłada na skórę głowy i włosy pozbawione silikonów (należy wykluczyć silikony z pielęgnacji na tydzień przed lub po prostu przed nałożeniem henny umyć włosy dobrze oczyszczającym szamponem). Pasta powinna mieć konsystencję gęstego jogurtu, a do jej nałożenia przydaje się pędzelek. Po nałożeniu henny na głowę na kilka godzin (maksymalnie sześć) zakłada się czepek foliowy, a na to ręcznik. Ja pozwoliłam hennie działać przez dwie godziny. Zmywamy wodą i wstrzymujemy się ze stosowaniem wszelkich kosmetyków do następnego dnia.

Cały proceder jest dość obrzydliwy. Pasta jest jadowicie zielona i ma konsystencję kupy. Przydaje się pomoc drugiej osoby i stare ciuchy, których nie będzie nam szkoda pobrudzić. Z uwagi na to podczas nakładania byłam pewna, że to moja pierwsza i ostatnia przygoda z henną. Zmieniłam jednak zdanie, kiedy zobaczyłam efekty – bo efekty są i to naprawdę wyraźne. Włosy są zdecydowanie sztywniejsze, bardziej błyszczące, wydają się grubsze i gęstsze. Zdecydowanie wolniej się przetłuszczają, są jakby bardziej suche, ale nie przesuszone czy zniszczone (to ostatnie akurat może być choćby częściowo efektem dodania soku z cytryny). Największy efekt utrzymał sie u mnie półtora tygodnia, po czym osłabł, kiedy rozpoczęłam stosowanie wcierki Jantar. Nie wiem, ile utrzymałby się bez tego, ale tak czy inaczej szczerze polecam hennę wszystkim, którzy marzą o gęstych włosach. Sama planuję użyć jej jeszcze kiedyś ponownie.

Pomimo mocno zielonego zabarwienia i użycia soku z cytryny henna nie spowodowała u mnie żadnej zmiany koloru. Jedno opakowanie wystarczyło na moje włosy w przypadku bezbarwnej henny, ale do dokładnego pokrycia włosów wersją koloryzującą przydałoby się trochę więcej produktu, ewentualnie można by poeksperymentować z nieco rzadszą konsystencją pasty.

Postępy w kondycji włosów

Poniżej możecie jeszcze raz zobaczyć zdjęcia moich włosów z lipca, września i listopada 2015. Pod spodem zdjęcie z lutego 2016, trochę ponad tydzień po podcięciu maszynką i nałożeniu henny. To zabawne, jak każde z tych zdjęć podobało mi się po jego zrobieniu, a kilka miesięcy później stwierdzam, że włosy wcale nie wyglądały tam najlepiej. Zachęcam Was gorąco do robienia dokumentacji fotograficznej, bo to najlepszy sposób, żeby zobaczyć efekty, a te motywują najbardziej. Na moim ostatnim zdjęciu widać, że bez straty na długości końcówki są w zdecydowanie lepszej kondycji niż w lipcu i wrześniu, a w stosunku do zdjęcia z listopada włosy są ogólnie zdrowsze, dłuższe i gęstsze (to ostatnie to także zasługa henny). Na minus mogę zaliczyć to, że na ostatnim zdjęciu włosy są nieco „postrączkowane”, ale to zapewne wina niedokładnego wysuszenia albo przeciążenia zbyt dużą ilością odżywki. Na co dzień w ogóle tego problemu nie widzę.

porownanie

luty 2016 (1)

Kosmetyki

Poza henną nie testowałam w ostatnim czasie zbyt wielu nowych kosmetyków, skupiłam się raczej na wykorzystywaniu zapasów i stawianiu na drogeryjne pewniaki. Poniżej kilka słów na temat serum olejowo-silikonowego, którego używałam i kilku dobrych i dość tanich drogeryjnych odżywek.

Natura Siberica, rokitnikowy kompleks olejków do pielęgnacji końcówek włosów – Kliknij, żeby zobaczyć skład.

Kompleks olejków, którego używałam jako wspomniane na początku wpisu serum olejowo-silikonowe do zabezpieczania końcówek. Jak cała rokitnikowa seria Natura SIberica ma bardzo przyjemny zapach, a staroświecka pipetka skojarzyła mi się na początku z przyrządzaniem magicznych eliksirów (once a Potterhead, always a Potterhead). Raczej nie obciąża nadmiernie włosów, choć co najmniej raz udało mi sie przesadzić i uzyskać na głowie lekko tłuste strąki. Opakowanie nie jest niestety do końca dopracowane i pomimo moich starań buteleczka zazwyczaj była tłusta. Poprzednio stosowałam 6 Miracles Oil Essence Gliss Kur i tamto serum wspominam nieco lepiej, nadal jednak poszukuję ideału. Może możecie mi coś polecić? Kompleks olejków Natura Siberica ma 50 ml i kosztuje około 26 zł.

Garnier Fructis, Odżywka wzmacniająca Oil Repair 3 – Kliknij, żeby zobaczyć skład.

Wcześniej produkowana jako Garnier Fructis Oleo Repair, ale skład pozostał identyczny. Zawiera olej z oliwek, awokado i karité i jest naprawdę niezłą emolientową odżywką o przyjemnym owocowym zapachu i dość gęstej konsystencji. W mojej opinii nie ustępuje wcale popularnej Garnier Ultra Doux z olejkiem z awokado i masłem karité, o której pisałam we wrześniu. Cena jest bardzo podobna, czyli za 200 ml zapłacimy około 8 zł.

Gliss Kur Ultimate Resist, ekspresowa odżywka regenerująca – Kliknij, żeby zobaczyć skład.

Ekspresowe odżywki Gliss Kur zajmują stałe miejsce w mojej kosmetyczce (opisywałam Wam już tę zwiększająca objętość i tę z dodatkiem jedwabiu). Zdecydowanie ułatwiają rozczesywanie (pod tym względem moje włosy bywają twardym przeciwnikiem), a tym samym chronią przed potencjalnymi uszkodzeniami. Ultimate Resist przeznaczona jest do włosów osłabionych i bez energii i podobno zapewnia o 20x mocniejsze włosy. Jak dla mnie dobrze spełnia swoje zadanie i do tego ładnie pachnie – z wymienionych trzech wersji oceniam ją chyba najlepiej. Za 200 ml zapłacimy około 15 zł.

Nivea, odżywka pielęgnująca Long Care & Repair – Kliknij, żeby zobaczyć skład.

Nowa wersja lubianej odżywki Nivea Long Repair, o której pisałam ostatnio. Skład trochę się zmienił, ale chyba nie na gorsze – całkiem wysoko pojawił się na przykład pantenol i lanolina. Odżywka nadal jest przyjemnie gęsta i, przynajmniej na moich włosach, jej działanie pozostało tak samo dobre. Jest głównym źródłem protein w mojej pielęgnacji, których w innych produktach (poza ekspresową odżywką Gliss Kur) unikam, z być może lekko paranoicznej obawy przed przeproteinowaniem i przesuszeniem. Cena to około 10 zł za 200 ml.

Podsumowując, mój włosomaniacki entuzjazm nie słabnie. Widzę efekty, ale wiem, że dużo można jeszcze poprawić – nadal mam sporo rozdwojonych końcówek w przypadku włosów krótszych niż reszta, nie obraziłabym się także za większą gęstość i naturalną objętość fryzury. Na dzisiaj to już koniec, ale możecie już wyglądać następnej włosowej aktualizacji z wiekszą liczbą recenzji, bo oprócz testowanej wcierki Jantar w łazience czekają też już na mnie takie cuda :)

Wzmacniający szampon cedrowy Trawy i Zioła AgafiiSzampon tybetański objętość i siła Planeta OrganicaOdżywka do włosów organiczny rokitnik dla włosów suchych i zniszczonych Planeta OrganicaMarokańska maska do włosów Planeta Organica