Włosowa aktualizacja – domowe podcięcie końcówek, nowe kosmetyki

29 listopada 2015

Pamiętacie moje poprzednie wpisy o włosach? Tutaj przeczytacie o książce Anwen i moich początkach z włosomaniactwem, a tutaj o pierwszych zmianach, które wprowadziłam w swojej pielęgnacji oraz kosmetykach, ktore wypróbowałam. Ostatnio dowiedziałam się, że udało mi się kogoś tymi wpisami zainspirować (pozdrowienia dla Ani!) i zmotywowało mnie to w końcu do umieszczenia na blogu włosowej aktualizacji :)

Jak to teraz u mnie wygląda? Czasami chce mi się bardziej, a czasami mniej, ale na szczęście przynajmniej niektóre z wprowadzonych zmian na lepsze weszły mi już w nawyk i niezależnie od wszystkiego codziennie używam odżywki po myciu, zabezpieczam końcówki olejowo-silikonowym serum i związuję włosy w luźny warkocz do spania.

Bardzo rzadko udawało mi się w ostatnim czasie nakładać na włosy maskę na dłużej niż 5 minut (pod czepek foliowy i ręcznik, podgrzane suszarką) i bardzo sporadycznie nakładałam na nie olej (kokosowy lub ze słodkich migdałów, odrobina na noc na wilgotne włosy). Zainteresowałam się trochę wzmacnianiem włosów od wewnątrz i zaczęłam pić herbatkę ze skrzypu i pokrzywy. Wypiłam takich naparów 20 i zrobiłam sobie przerwę, bo podobno taki zestaw wypłukuje z organizmu niektóre witaminy i minerały. Przez cały czas biorę też zalecone mi z innego powodu tabletki z olejem z wiesiołka, które przy okazji działają wzmacniająco na włosy.

W październiku zdecydowałam się na podcięcie końcówek. Planowałam wizytę u fryzjera, ale zauważyłam, że podcinane kilka miesięcy wcześniej końce nie wyglądają najlepiej i zaczęłam się zastanawiać, czy wina nie leży też w jakiejś części po stronie tępych fryzjerskich nożyczek. Niestety nie znam fryzjera w Poznaniu, któremu mogłabym całkowicie zaufać. Dodatkowo wpis Martusi pozwolił mi zrozumieć, że wbrew pozorom cienkim włosom (moje są normalnej grubości, ale idą raczej w stronę cienkich) podcięcie na prosto służy bardziej niż cieniowanie. I tak oto, po latach cieniowania u fryzjera, poprosiłam moją mamę o domowe podcięcie włosów na prosto. Podcięłyśmy około 4 centymetry ostrymi nożyczkami fryzjerskimi. Prawie na prosto ;)

Poniżej trzy zdjęcia moich włosów, praktycznie od początku mojej przygody z włosomaniactwem do teraz. Zachęcam Was do robienia zdjęć włosów, bo to na nich najbardziej widać postępy, co bardzo motywuje do dalszej pracy.

Pierwsze zdjęcie, z lipca 2015: robione niestety na dworze i nie od razu po myciu, więc włosy są rozwiane przez wiatr i odgniecione od koczka. Dobrze widać zniszczone końcówki, chociaż włosy były podcinane zaledwie 2-3 miesiące wcześniej.

Drugie, z września 2015: po zobaczeniu tego zdjęcia byłam bardzo dumna z moich włosów, ale teraz widzę, że końcówki były w bardzo złym stanie, a prawa strona włosów była tak zniszczona, że włosy aż się wykruszały – fryzura zupełnie straciła kształt. Nie wiem, skąd taka różnica w kondycji włosów po jednej i drugiej stronie głowy. Być może niszczyły się podczas snu (śpię na prawym boku, a wcześniej nie związywałam włosów na noc). Zauważyłam to dopiero niedawno, chociaż już wcześniej włosy wysyłały mi sygnały, że coś się nie zgadza: choć wydawałoby się, że powinno być odwrotnie, prawa strona dużo słabiej od lewej reagowała na sporadyczne próby zakręcenia włosów lokówką.

Trzecie zdjęcie, z listopada 2015: widać włosy po domowym podcinaniu końcówek. Jest lepiej – zniszczone końcówki nie rzucają się w oczy, a włosy sa błyszczące. Nadal jednak dość wyraźnie widać gorszą kondycję prawej strony włosów.

Podsumowując mogę powiedzić, że mojej fryzurze nadal sporo brakuje do stanu idealnego (włosy są suche, ze zniszczonymi końcówkami na różnych wysokościach, prawa strona gorsza niż lewa), ale wydaje mi się, że mimo wszystko z każdym miesiącem jest lepiej, więc nie poddaję się i walczę dalej.

W dalszej części wpisu możecie przeczytać kilka słów na temat kosmetyków, które wypróbowałam na swoich włosach w ostatnim czasie.

Natura Siberica, myjący rokitnikowy scrub do skóry głowy dla wszystkich typów włosów – Kliknij, żeby zobaczyć skład.

Peelingowanie skóry głowy ma wiele zalet: oczyszcza skalp z obumarłego naskórka, wzmacnia cebulki i pomaga pozbyć się łupieżu. Teoretycznie taki peeling (mechaniczny lub enzymatyczny) powinniśmy wykonywać mniej więcej raz na tydzień. Nigdy dotąd tego nie robiłam, ale wraz z wprowadzaniem kolejnych punktów włosowej pielęgnacji w mojej łazience znalazło się też miejsce na peeling, a dokładniej rokitnikowy scrub do skóry głowy Natura Siberica. Scrub pięknie pachnie, a funkcję peelingującą wykonują obecne w nim pestki maliny. Zawiera substancje myjące, ale raczej trudno stosować go zamiast szamponu, bo nasionka dość trudno wypłukać i raczej nie udaje się to za pierwszym razem. Pomimo że nie mam specjalnie gęstych włosów, trochę ciężko jest mi dotrzeć scrubem do skóry głowy i zastanawiam się, czy tarcie włosów rosnących u nasady ich nie uszkadza – to zapewne będzie jednak dotyczyć każdego mechanicznego peelingu do skóry głowy. Nigdy nie miałam specjalnych problemów ze skalpem, dlatego trudno mi ocenić efekty, ale wierzę, że jakieś są (niekoniecznie widoczne gołym okiem) i nie zamierzam na razie rezygnować ze złuszczania skóry głowy, chociaż być może następnym razem wypróbuję jakiś peeling enzymatyczny. Tubka scrubu Natura Siberica ma 200 ml i kosztuje ok. 20 zł.

Natura Siberica, szampon rokitnikowy dla wszystkich typów włosów maksymalna objętość – Kliknij, żeby zobaczyć skład.

Kolejny kosmetyk z rokitnikowej linii Natura Siberica. Jak dla mnie strzał w dziesiątkę, stał się moim numerem jeden (wyprzedził nawet różowy szampon Baikal Herbals opisany w ostatnim poście) i już zamówiłam sobie kolejną butelkę. Stosowanie jest bardzo przyjemne – szampon ma świetne opakowanie, zapach, kolor, jest wydajny i dobrze się pieni, a cała masa naturalnych składników (jak rokitnik ałtajski, pokrzywa, róża dahurska, marokański olej arganowy czy nasiona białego lnu syberyjskiego) przywodzi mi na myśl jakiś magiczny eliksir :) Nie zawiera SLS/SLES, ale ma w składzie inny siarczan, Sodium Coco-Sulfate. Zapewne nie jest on dużo delikatniejszy, ale przynajmniej dobrze oczyszcza włosy i skórę głowy – osobiście jak na razie zaprzestałam poszukiwań łagodniejszej alternatywy. Po szamponie Natura Siberica moje włosy wyglądają zdrowo i mają całkiem znośną objętość (a „znośna objętość” to w moim przypadku dużo). 400 ml szamponu kosztuje ok. 20 zł.

Nivea, odżywka odbudowująca Long Repair dla włosów łamliwych, rozdwajających się lub długich – Kliknij, żeby zobaczyć skład.

Obok opisanej przeze mnie ostatnio odżywki Garnier Ultra Doux to jeden z drogeryjnych faworytów włosomaniaczek. Według klasyfikacji Anwen to odżywka głównie proteinowa, więc nie używam jej codziennie, bojąc się, że zbyt duża dawka protein przesuszy moje nie do końca jeszcze zdrowe włosy. Tak samo jak z Garnier Ultra Doux najbardziej spodobała mi się przy pierwszym użyciu, a potem efekty stały się mniej spektakularne. Niemniej, moje włosy są po niej gładkie, a odżywka jest przyjemnie gęsta (nie spływa z włosów) i zupełnie nie przeciąża kosmyków, nie mogę więc na nią narzekać. Cena to około 10 zł za 200 ml.

Kallos, bananowa maska wzmacniająca włosy z kompleksem multiwitamin – Kliknij, żeby zobaczyć skład.

Kolejny Kallos po czekoladowym, o którym pisałam Wam ostatnio. Po opiniach w internecie czaiłam się na wersję Latte, ale zrezygnowałam, bo okazało się, że ma dużo dłuższy skład i przesuszający alkohol benzylowy dużo bliżej początku. Z jakiegoś powodu wersja Latte ma zupełnie inne opakowanie i nie jest nawet na nim napisane, że to Kallos. Znalazłam małe opakowanie z normalnym layoutem i innym (lepszym) składem, ale zależało mi na dużym, więc koniec końców zdecydowałam się na wersję bananową. U mnie działa tak samo dobrze jak czekoladowa – Kallosy stały się teraz moim absolutnym must-have. Maski używam codziennie jako odżywki po myciu włosów i razem z szamponem Natura Siberica stała się moim niezawodnym zestawem na miękkie, nawilżone włosy o niezłej objętości (pod warunkiem, że umyję włosy głową w doł, bo mycie i spłukiwanie ich na stojąco jest u mnie sprawdzonym sposobem na totalny przyklep). Cena to ok. 12 zł za cały litr, więc bez skrupułów można nakładać jej na włosy naprawdę dużo.

Gliss Kur Liquid Silk, ekspresowa odżywka regeneracyjna dla włosów matowych i łamliwych – Kliknij, żeby zobaczyć skład.

Odżywka w atomizerze, którą rozpylam na włosach przed rozczesywaniem. Ma świetny zapach – lepszy niż w ostatnio opisywanej wersji Ultimate Volume, ale niestety mam wrażenie, że nie ułatwia tak bardzo rozczesywania (a tego właśnie od niej oczekuję). Pomaga rozpylenie większej ilości produktu, ale następnym razem kupię już inną wersję. Plusem jest, że nie obciąża włosów. Regularna cena to około 15 zł za 200 ml.

Oprócz wymienionych wyżej kosmetyków używałam jeszcze w ostatnim czasie kilku opisanych poprzednio, głównie serum olejowo-silikonowego Gliss Kur i toniku do skóry głowy z Receptur Agafii. Obie rzeczy jednak właśnie mi się kończą i zamówiłam sobie w ich miejsce coś innego, więc w następnym włosowym wpisie na pewno nie zabraknie nowości. Do usłyszenia!