Dlaczego nie będzie już przeglądów kulturalnych i książkowy przepis na tartę z łososiem

1 września 2016

Długo mnie tu na blogu nie było. Zauważywszy moją przeciągającą się nieobecność, część z Was zapewne założyła, że porzuciłam blogowanie na dobre, ale to błędne wrażenie. Ja żadnej rozłąki nie zauważyłam, bo średnio co drugi dzień rano, szykując się do pracy, wpadałam w blogowe flow i obmyślałam, jaki to post już na pewno dzisiaj napiszę. A potem w pracy było dużo pracy, a jak czasem nie było, to pilniejsze okazywało się poszukiwanie nowego stroju kąpielowego na Zalando albo obejrzenie kolejnego filmiku o kręceniu włosów bez użycia ciepła. I tak upływały dni, wieczory i poranki przez ostatnie 130 dni.

Znalazłyby się też inne przyczyny tego blogowego kryzysu, jak na przykład, że mój blog nie ma tematu przewodniego i że może to wszystko w takim razie nie ma sensu? Że w sumie to, co chcę powiedzieć, pewnie nikogo nie interesuje albo wszyscy już to wiedzą i że może to wszystko w takim razie nie ma sensu? Że gdzie się nie obrócę w internecie, tam znajduję jakiś całkiem fajny nowy blog, że są ich tysiące i że może to wszystko w takim razie nie ma sensu? No ogólnie dużo było rozmyślań (dość jałowych jednakże) na temat sensu. W sensie, jak już wyszłam z porannego stanu flow.

Na temat cyklu przeglądów kulturalnych też było trochę rozmyślań, bo założenie, że będę opisywać absolutnie każdy film i książkę, doprowadzało czasem do absurdalnych sytuacji, kiedy to nie miałam ochoty obejrzeć filmu, żeby nie musieć go potem opisać. Niestety pisanie tych postów było dla mnie jak orka na ugorze. Bo nie zawsze wychodząc z kina ma się coś do powiedzenia. Przynajmniej ja nie zawsze mam. Dlatego już ich nie będzie. Pisanie bloga nie powinno być orką na ugorze.

A jednak coś na blogu będzie, bo sam fakt, że co chwilę myślałam o opublikowaniu czegoś, w jakiś sposób jednak świadczy o tym, że blogowanie jest czymś, czym chciałabym się chociaż na pół gwizdka zajmować. Na dodatek mam autentyczną potrzebę opublikowania na blogu kilku przepisów, które istnieją na razie tylko w mojej głowie, w wyniku czego często zdarza mi się o czymś zapomnieć. Była już tarta bez jajek w masie i ciasteczka owsiane bez płatków owsianych (bez mąki owsianej też, żeby nie było). A jak już przepis będzie na blogu, to wpadek powinno być mniej. I może ktoś z Was też skorzysta, hmm? W końcu prezentuję Wam tylko dania idealne.

Pomysł na tartę z łososiem, cichą bohaterkę dzisiejszego wpisu, wziął się z książki o wdzięcznym tytule „Garść pierników, szczypta miłości”. Wiem, że to brzmi kiczowato, ale książka była chwalona i zbierała dobre oceny, a ja miałam ochotę na coś lekkiego, więc postanowiłam spróbować. Było źle, nawet bardzo. Czułam się autentycznie zażenowana naiwną narracją i nawarstwieniem romantyczno-dramatycznych wątków. Kiedy miałam kilkanaście lat, pisałam trochę potterowskich fanfików (miałam bloga na onecie, na którym publikowałam treści, trochę wiernych czytelników i taką liczbę komentarzy, która teraz może mi się co najwyżej przyśnić). Już wtedy wiedziałam jednak, że nie tworzę wybitnej literatury, bo choć miło się czyta, rozwój akcji przypomina raczej brazylijską telenowelę. I to właśnie mamy w „Garści pierników, szczypcie miłości”. W skali milion. Przy czym autorka książki nie jest już nastolatką.

Z każdej lektury można jednak coś wynieść. W którymś momencie bohaterka książki przygotowuje kolację. Na kolację jest tarta z łososiem, suszonymi pomidorami, rukolą i twarożkiem. I szarlotka. Szarlotkę mam opanowaną (jest niemalże idealna, więc możecie liczyć na przepis), a tartę chciałam zrobić już od dawna, więc potraktowałam to jako inspirację. Oczami duszy widziałam, jak pewnego dnia na kolację podaję tartę z łososiem i szarlotkę – do czasu, kiedy uświadomiłam sobie, że jest to logistycznie praktycznie niemożliwe, bo posiadam tylko jedną tortownicę.

Po kilku próbach udało mi się jednak wyłonić przepis na tartę, jaką mogę na stałe włączyć do swojego repertuaru. Twarożek zamieniłam na ser długodojrzewający, a rukolę na szpinak (próbowałam też z rukolą, ale jak dla mnie tarta była wtedy zbyt gorzka, a na dodatek długie i cienkie liście rukoli znajdowały się podczas jedzenia w więcej niż jednym miejscu mojego przewodu pokarmowego. Znaczy fuj.) Inspirowałam się przepisem Kuchni Lidla na tartę z kurkami.


Przepis na wytrawną tartę z łososiem, suszonymi pomidorami i szpinakiem

Składniki:
– 210 g mąki (dowolnej, chociaż mąki bezglutenowe i pełnoziarnista żytnia trochę gorzej tu pasują, bo słabo się lepią)
– 100 g masła (plus trochę do posmarowania tortownicy i podsmażenia szpinaku)
– 5 jajek
– 200 ml śmietanki 30%
– mały słoiczek suszonych pomidorów
– opakowanie łososia wędzonego na ciepło
– paczka szpinaku baby (300 g)
– 40-50 g sera (ja używam Grana Padano, ale ujdzie też zwykły żółty)
– ząbek czosnku
– sól i dowolne inne przyprawy

1. 1 jajko, 100 g masła (wyciągniętego wcześniej z lodówki albo lekko podgrzanego w mikrofalówce) i mąkę zagniatam na ciasto. Nie chowam go do lodówki, tylko od razu rozkładam ja na dnie wysmarowanej masłem tortownicy. Nie wałkuję, tylko lepię małe kuleczki, spłaszczam je w dłoniach i po prostu kawałek po kawałku wylepiam nimi dno. Wstawiam na 15 minut do piekarnika rozgrzanego na 200 stopni.

2. Roztrzepuję pozostałe jajka widelcem i łączę je ze startym serem i śmietanką. Kroję łososia i suszone pomidory na kawałki, podsmażam szpinak na maśle, dodając sól i rozgnieciony ząbek czosnku. Mieszam wszystko razem, solę i pieprzę.

3. Wyjmuję podpieczony dół tarty z piekarnika, wylewam na niego wszystkie składniki farszu, czyli mieszankę z jajek, sera, śmietanki, pomidorów, łososia i szpinaku z poprzedniego punktu i wkładam do piekarnika na około 30 minut.

I voilà, gotowe. Polecam Wam spróbować. Wcale nie skomplikowane, a brzmi fajnie, nie? Tarta z łososiem i suszonymi pomidorami. No i szarlotką.

Do usłyszenia niebawem!

tarta z łososiem i suszonymi pomidorami