Dlaczego nie powinnam jeździć samochodem

18 sierpnia 2015

Do pracy dojeżdżam komunikacją miejską, a wieczorami zazwyczaj M. służy mi za szofera. W wyjątkowych wypadkach pożyczam samochód od mamy i wtedy właśnie spadają na mnie wszystkie plagi świata.

Sytuacja pierwsza: Egzamin z angielskiego

Parkuję na parkingu centrum handlowego niedaleko uczelni, żeby nie szukać miejsca. Zdaję egzamin, a w drodze powrotnej robię jeszcze zakupy spożywcze. Udaję się do automatu, w ktorym można uiścić opłatę za parkowanie. Nie mam monet. Automat przyjmuje banknoty, ale tylko teoretycznie. Praktycznie próbuję z kilkoma egzemplarzami, wkładając je z co chwila innej strony, ale bez skutku. Ludzie dookoła zaczynają się niecierpliwić. Odkładam siatki na podłogę i zaczynam jeszcze raz. Znajduje się kilku uczynnych panów, którzy wkładają moje banknoty za mnie. W końcu się udaje. Szczęśliwa idę do samochodu, plasuję siatki w bagażniku i kieruję się w stronę wyjazdu. Ustawiam się przy automacie do wczytywania biletów. Bilet zniknął. Gorączkowo przeszukuję torebkę, wszystkie części garderoby i każdą siatkę z osobna. Dwa razy. Nic. Stojący za mną ludzie kierują się do drugiej bramki, a ja wycofuję samochód i staję z boku. Za radą pana ochroniarza wracam do automatu, gdzie płaciłam. Oczywiście na próżno.

Koszt parkowania: 8 zł zapłacone w automacie i 25 zł za zgubiony bilet parkingowy.

Sytuacja druga: Rozmowa o pracę

Dzień wcześniej wróciłam z Japonii. Uzbrojona w opadające ze zmęczenia podróżą i jetlagiem powieki oraz spory czerwony ślad po oparzeniu meduzy na odsłoniętym przez krótką sukienkę udzie wsiadam do samochodu na ponad godzinę przed spotkaniem. Normalnie ta droga zajmuje mi około 15 minut i mama przekonuje mnie, że będę za wcześnie. Nic tam, lepiej być wcześniej niż się spóźnić. W pierwszym korku utykam po jakichś 5 minutach. Jest to jednak remontowane zwężenie, zator nie jest więc niczym dziwnym, a ja mam przecież dużo czasu, na pewno zdążę. Po przejechaniu przewężenia okazuje się, że za nim też wszystko stoi. I za kolejnym skrzyżowaniem też. Ogólnie stoi całe miasto. Z ponad godziny zrobiło się 20 minut, a ja ciągle stoję. Postanawiam zostawić gdzieś samochód i spróbować dojechać tramwajem. Zjeżdżam w mniejszą uliczkę i moim oczom ukazuje się morze aut, zajmujących każdy wolny centymetr wszędzie w okolicy. To biedni studenci przyjechali na rozpoczęcie roku akademickiego hordą samochodów. W końcu widzę jak ktoś wyjeżdża, więc zajmuję jego miejsce. Jest zakaz wjazdu, ale przecież wjechał tam przede mną cały tabun. No i mam już tylko 15 minut i dwa kilometry do celu. Wychodzę z samochodu. Przyjeżdża straż miejska. Pani strażniczka pyta, czy jestem ślepa i czy nie widziałam znaku. I czy chcę mandat. Wsiadam z powrotem i jestem w punkcie wyjścia.

[Koniec końców dotarłam na rozmowę godzinę później, ale i tak mnie zatrudnili!]

Sytuacja trzecia: Obrona pracy magisterskiej

Wyjeżdżam wcześnie, żeby bez stresu kupić kwiaty dla komisji, dojechać i zaparkować. Tę część planu udaje mi się wykonać bez zakłóceń. Wychodzę z samochodu i podchodzę do parkomatu. Postanawiam wrzucić do niego wszystkie posiadane monety, żeby podczas ewentualnych opóźnień nie stresować się ewentualnym mandatem. Przy wrzucaniu ostatniej złotówki wypadają wszystkie wrzucone wcześniej, więc muszę zacząć od nowa. Tym razem zaczynają blokować się przy wlocie. Każdą kolejną wrzucaną monetą staram się przepchnąć te wrzucone wcześniej. Bez skutku. Stoję z opróżnionym z bilonu portfelem, a parkomat nadal nie chce przyznać, że zapłaciłam. Uderzam w metalową obudowę. Bez rezultatu. Uderzam mocniej. Obok przechodzi zdziwiona promotorka. Poddaję się i wracam do samochodu, który zdążył już zamienić się w rozgrzaną blaszaną puszkę. Przypominam sobie, że mam taką cudowną aplikację na telefon, za pomocą której można opłacić parkowanie. Uświadamiam sobie, że potrzebny jest do tego internet, a ja kilka dni temu wykorzystałam cały pakiet danych. Cudem łapię uczelniane wi-fi. Zabieram się za kupowanie biletu i okazuje się, że mam na koncie aplikacji 6,30, a potrzebuję co najmniej 6,60. Nadal siedząc w blaszanej puszce próbuję wykonać przelew za pomocą komórki. W końcu wszystko kończy się dobrze, mogę na wyrwanej z kalendarza kartce naskrobać „Parkuję z Mobilet” i umieścić to dzieło za przednią szybą.

Koszt parkowania przez dwie godziny: jakieś 9 zł wrzucone do parkomatu plus 13,90 podarowane Mobiletowi – po dokonaniu przelewu wybrałam najdroższą opcję (vide: coś może się przedłużyć), w końcu po powrocie można przerwać naliczanie opłaty. Przypomniałam sobie o tym, kiedy nie miałam już dostępu do internetu z uczelni.

I tak, to wszystko wydarzyło się naprawdę.