„W poprzedniej fryzurze było ci lepiej”
„Ale jesteś niska”
„Widzę, że masz problemy z cerą, próbowałaś tabletek z drożdży?”
„Ale jesteś podobny do taty, masz taki sam duży nos”
„Ale masz śmieszne kciuki”
[o kobiecie w ciąży] „Cześć, grubasku”
„Z takimi nogami powinnaś nosić buty na obcasach”
„Dzięki za pokazanie nieidealnego brzucha, potrzebujemy takich więcej w internecie”
„Masz za wysokie czoło, powinnaś je zakryć grzywką”
„Coś ci wyskoczyło na twarzy”
„Fajnie patrzy się na twoje zdjęcia, mimo że nie jesteś ideałem piękna”
„Myślałeś kiedyś o zoperowaniu uszu?”
Zwykłe wyrażanie swojej opinii, do którego najzwyczajniej w świecie macie prawo? Nie widzicie w tym nic złego, bo w końcu tylko stwierdzacie fakt? W sumie próbowaliście nawet być mili? No i czy macie udawać, że ktoś jest ładny czy szczupły, jeśli wcale taki nie jest? Ludzie są przewrażliwieni i we wszystkim, co się mówi, doszukują się teraz znamion hejtu, robią problem z niczego?
Mam nadzieję, że nikt z was tak nie myśli, bo żadna z przytoczonych odzywek nie jest taktowna, miła ani ogólnie „w porządku”. Wiem (i cieszę się z tego), że dla wielu osób jest to całkowicie naturalne i nie potrzebują żadnych tekstów na blogu i ciałopozytywnych pogadanek, aby to zrozumieć. Niestety nie jest to oczywiste dla wszystkich.
Jest taka fajna zasada, którą warto sobie przyswoić: Jeśli nikt nie prosi nas o opinię na temat swojego wyglądu, po prostu zachowajmy ją dla siebie. Zarówno w internecie, jak i na żywo.
Ludzie zazwyczaj zdają sobie sprawę, że nie są chodzącymi ideałami, ale wytykanie im tego (często ni z gruszki, ni z pietruszki, lub kiedy temat dotyczy zupełnie czegoś innego) jest zwyczajnie nietaktowne i niepotrzebne. A jeśli ktoś nie ma samooceny jak stąd do Marsa (kto ma?), takie zachowanie psuje humor, zawstydza, nakręca kompleksy. Czasami możemy wręcz czyjeś kompleksy stworzyć.
„Będąc w gimnazjum byłam z chłopakiem w związku na odległość, rzekłabym takie gówniarskie czasy. Często pisaliśmy ze sobą. Pewnego razu tematy zeszły na wygląd i napisał mi: „Nos masz trochę nieproporcjonalny do reszty twarzy, ale tak poza tym to jesteś śliczna”. Pamiętam jak dzisiaj, że popatrzyłam w lusterko i stwierdziłam: rzeczywiście. Mój nos jest wielki i paskudny. […] Tak naprawdę do dzisiaj mam z tym problem. Mimo tego, że mam teraz wspaniałego faceta i synka. Wstydzę się okropnie tego nosa, idąc ulicą i przechodząc obok kogoś automatycznie się zakrywam (włosami np.) albo obracam głowę. To jest silniejsze ode mnie. Gdybym miała możliwość, to mój nos prawdopodobnie poszedłby już pod nóż do chirurga. Nawet kiedy gdzieś wychodzę i ładnie się ubiorę, pomaluję itd., to zawsze na końcu nachodzi mnie myśl: i byłoby świetnie, ale ten głupi kinol wszystko mi psuje.”
„Jak miałam około 11 lat, przebywałam z rodzicami i ich znajomymi na wakacjach. Pamiętam, że znajoma mamy powiedziała bez ogródek w moim towarzystwie, że jestem „przerośnięta”. Do dziś na myśl o tym wspomnieniu czuję wstyd, bo wstydziłam się tego, że jestem „przerośnięta” lub „zbyt” wysoka, a nie była to moja wina, było mi przykro, że ktoś to w ogóle wytknął.”
– czytamy wśród komentarzy pod tekstem o znaczącym tytule „Jesteś brzydka! To nie hejt tylko obiektywna opinia” na blogu Ania Maluje.
Wydaje Wam się, że w sumie większość przytoczonych na początku tekstów to żadna krytyka, a jedynie stwierdzenie faktu? „Obiektywna opinia”? W takim razie zastanówcie się, jak byście się poczuli, gdyby ktoś w ten sposób wyrażał swoją opinię o Was. I błagam, tylko bez argumentów typu: „ale JA nie mam krótkich nóg/wysokiego czoła/nie jestem niska”, bo naprawdę trudno uznać to za czyjąś osobistą zasługę, a poczucie bycia lepszym, szczególnie to zbudowane na cechach, na które nie miało się najmniejszego wpływu, jest zwyczajnie słabe.
Co więcej, mówmy nie tyle to, co ewentualnie sami chcielibyśmy usłyszeć, ale – na wypadek gdyby pożądane przez nas samych cechy, jak na przykład wysoki wzrost czy szczupłość, wcale danej osoby nie cieszyły – najlepiej całkowicie powstrzymajmy się od komentarzy dotyczących wyglądu. Szczupła sylwetka może być objawem choroby, o której dana osoba nie ma ochoty mówić, lub wynikiem zaburzeń odżywiania, dla których niestety takie wypowiedziane w dobrej wierze stwierdzenia są pożywką. Ja sama rzadko kiedy cieszyłam się z komentarzy na temat mojej niskiej wagi (w czasie przeszłym, bo aktualnie moja waga jest raczej normalna niż niska), bo często niestety szły w parze z odmawianiem mi prawa do jakiegokolwiek niezadowolenia z własnego ciała i do pracy nad nim, o czym pisałam na blogu trzy lata temu.
Darujmy sobie też wszelkie „dobre rady”, które tak często nieproszeni rozdajemy – maski z glinką i herbatki z bratka na trądzik, diety na odchudzanie itd. Osoby od lat zmagające się z nadwagą czy problemami skórnymi najpewniej słyszały już o tych wszystkich magicznych remediach, które mamy w zanadrzu – zwłaszcza że w obecnych czasach od większości tego typu wskazówek dzieli nas jedynie kilka kliknięć myszką. Udzielanie rad niepytanym nie daje w tym wypadku praktycznie nic poza komunikatem „nie umknęło mi, że masz problemy z cerą/nadwagę/etc.”.
Pamiętajmy, że dla naszej konstrukcji psychicznej ważniejsze jest nie to, co ktoś obiektywnie zrobił w stosunku do nas źle, a to, jak my sami to emocjonalnie odbierzemy. Czyli nawet jeśli wydaje nam się, że to, co mówimy, obiektywnie nie jest niczym złym, to miejmy na uwadze, że na daną osobę mimo wszystko może mieć to kolosalny [negatywny] wpływ. Dlatego naprawdę lepiej czasem powstrzymać się od komentarza, o którym sami być może pięć minut później nie będziemy już pamiętać, a który osobie komentowanej zostanie w pamięci jeszcze na długo.
Dajcie znać, co myślicie :)
Zdjęcie ilustrujące wpis: Ed Robertson on Unsplash.