Mój stosunek do muzyki jest dość ambiwalentny – z jednej strony skończyłam szkołę muzyczną, gram na instrumencie, mam swoje ulubione epoki, zespoły i utwory, z drugiej potrafię miesiącami nie mieć potrzeby słuchania czegokolwiek, prawie nigdy też nie szukam nowych wykonawców i piosenek, zadowalając się tym, co już znam albo co przypadkowo wpadnie mi w ucho.
Są utwory, które lubię, bo lubię zespół czy osobę, która je wykonuje. Są takie, które mi się podobają, bo należą do gatunku muzycznego, który mi odpowiada. Jest też wreszcie grupa na pozór przypadkowych piosenek, które po prostu uwielbiam i których mogłabym słuchać na okrągło. I z jakiegoś powodu zdecydowana większość tych piosenek powstała w latach 60. i 70. Na dodatek, jak sami zaraz zobaczycie, część z nich pasowałaby jak ulał do przegródki z „guilty pleasures” (czyli „wstydliwymi przyjemnościami”, jakie to tłumaczenie proponuje Asia Glogaza ze Style Digger).
Wpadłam dzisiaj na pomysł, żeby z tej ostatniej grupy wyłonić 10 pozycji, które znajdują się najwyżej na mojej prywatnej liście „naj” – w ten sposób będę mogła się tym podzielić z Wami, a dodatkowo zyskam absolutnie idealną playlistę do słuchania w pracy. Dokonanie selekcji było oczywiście bolesne i trudne, ale w końcu dałam radę. Przed Wami moja „najlista” (kolejność przypadkowa)!
- Simon & Garfunkel, Scarborough fair, 1966
- The Mamas and Papas, California dreamin’, 1966
- The Carpenters, Top Of The World ,1972
- Don McLean, Miss American Pie, 1971
- Petula Clark, Downtown, 1965
- Simon & Garfunkel, Mrs. Robinson, 1968
- The Mamas and Papas, Own Kind Of Music, 1969
- ABBA, Hasta Mañana, 1974
- Brian Hyland, Itsy Bitsy Teenie Weenie Yellow Polka Dot Bikini, 1960
- The Animals, The House Of The Rising Sun, 1964
Całą playlistę znajdziecie też tutaj: klik. Jestem ciekawa Waszej opinii. Koniecznie też dajcie mi znać, co jeszcze według Was pasowałoby do tego zbioru!