Dzisiejszy wpis to obiecana relacja z naszego pobytu w Szkocji, czyli po prostu kilka słów na temat tego, co i gdzie widzieliśmy, wraz ze sporą porcją zdjęć.
Glasgow
Wylądowaliśmy w Glasgow w sobotę wieczorem. Mieliśmy zarerwowane dwa noclegi w… kościele, tym ze zdjęcia na dole – został przekonwertowany na mieszkania do wynajęcia.
Następnego dnia wyruszyliśmy kolejką na zwiedzanie miasta. Ja zachwycałam się wszystkim dookoła (łącznie z dworcem kolejowym) i robiłam dziesiątki zdjęć, uwieczniając nawet swój bilet.
W centrum spotkaliśmy się z Anią, znajomą jednego z nas, która mieszka w Glasgow i zgodziła się pokazać nam miasto. Zwiedzanie zaczęliśmy od zjedzenia szkockiego śniadania w jednym z pubów.
Później wyruszyliśmy na spacer – na zdjęciach możecie zobaczyć jeden z murali, katedrę, nekropolis, czyli stary wiktoriański cmentarz, położony na wzgórzu z widokiem na miasto, oraz budynek uniwersytetu w Glasgow.
Nie odmówiliśmy sobie wizyty w University Café, znanej w internecie z tego, że serwują tam smażonego Marsa. Niestety, podobno osoba od smażenia batonów miała wtedy wolne, nie było też żadnej ryby do fish&chips, pozostało nam więc zamówić same frytki. Odwiedziliśmy także pub połączony z browarem, gdzie można było zamówić po małej porcji (1/3 pinty) czterech wybranych przez siebie piw.
Glenfinnan
Następnego dnia wyruszaliśmy już na Wyspę Skye, gdzie mieliśmy zarezerwowane kolejne trzy noclegi, ale po drodze wysiedliśmy z autobusu, żeby zobaczyć wiadukt w Glenfinnan (to ten, który pojawił się w filmach o Harrym Potterze i Skyfall). Zostawiliśmy plecaki w przechowalni w Fort William, podjechaliśmy kilka stacji kolejką do Glenfinnan i zaczęliśmy spacer. Po drodze do wiaduktu mijaliśmy między innymi malowniczy kościółek i jezioro. Naprzeciwko wiaduktu znajduje się z kolei znany pomnik, upamiętniający Szkotów walczących w drugim powstaniu jakobickim.
Wyspa Skye
Wieczorem byliśmy w Portree na wyspie Skye. Mieszkaliśmy w małym mieszkanku bardzo blisko portu, w zielonym domu, który możecie zobaczyć na zdjęciu poniżej.
Tak wyglądał nasz widok z okna:
Następnego dnia postanowiliśmy wypożyczyć samochód i pojeździć trochę po wyspie. W ten sposób mogliśmy zobaczyć miejsca, do których nie można dotrzeć autobusem. Drogi były przeważnie puste, ale często miały tylko jeden pas do jazdy w obu kierunkach. Do tego kierownica po prawej stronie i stada krów, nie bardzo chcących ruszyć się z drogi – na pewno było to pewne wyzwanie dla naszego kierowcy.
Zwiedziliśmy z przewodnikiem destylarnię Taliskera i zjedliśmy obiad w małej knajpce, specjalizującej się w owocach morza (ja pozostałam przy kanapce z wędzonym łososiem). Po drodze udało nam się zobaczyć słynną szkocką krowę. Cieszę się, że wyskoczyłam z samochodu, żeby zrobić jej zdjęcie, ponieważ taka okazja już się nie powtórzyła.
Na koniec dnia zrobiliśmy sobie spacer wśród wodospadów Fairy Pools. Widoki były piękne, ale szkocka pogoda dała nam się we znaki i wróciliśmy do samochodu mokrzy od stóp do głów, pomimo kurtek przeciwdeszczowych i parasoli.
Kolejnego dnia ruszyliśmy na dalsze zwiedzanie samochodem. Po drodze mijaliśmy piękne klify.
Przekonaliśmy się też na własne oczy (i buty), że słodkie owieczki z ikonki wpisu potrafią nieźle nabrudzić.
Zwiedziliśmy skansen (Skye Museum of Island Life) oraz zamek Dunvegan, który okazał się lekkim rozczarowaniem – po skasowaniu 11 funtów za osobę oznajmiono nam, że w zamku nadal ktoś mieszka, dlatego można zobaczyć tylko jego część, a fotografowanie wnętrza jest całkowicie zabronione.
Na koniec podjechaliśmy pod latarnię morską w Neist Point, aby obejrzeć zachód słońca.
Inverness
Następnego dnia ruszyliśmy do Inverness, miasteczka będącego stolicą szkockich Highlands, w którym mieliśmy spędzić kolejne trzy noce. Mieszkaliśmy na parterze jednego z domów na malowniczej uliczce ze zdjęcia poniżej.
Inverness okazało się ciekawym miejscem, z niesamowitą liczbą kościołów (cztery na zdjęciu poniżej i co najmniej tyle samo po drugiej stronie rzeki; w jednym z nich mieścił się zakład pogrzebowy) i panami w kiltach grającymi na dudach.
Inverness było też dla nas bazą wypadową do innych miejsc, na przykład do uroczego miasteczka Dornoch, położonego niedaleko. Z Dornoch mieliśmy plan udać się na zwiedzanie zamku Dunrobin, ale niestety wybraliśmy się za późno i zamek był już zamykany. Tego dnia żałowaliśmy, że nie wypożyczyliśmy samochodu, tak jak zrobiliśmy to na wyspie Skye, bo zwiedzanie autobusem szło nam o wiele wolniej.
Kolejnego dnia udaliśmy się z kolei nad Loch Ness i na zwiedzanie ruin zamku Urquhart.
Cairngorms
Z Inverness wybraliśmy się do Parku Narodowego Cairngorms. Niestety nie zrobiłam tam wielu zdjęć. Zatrzymaliśmy się na dwie noce w hotelu w miejscowości Boat of Garten i spędziliśmy ten czas na odpoczynku i spacerach po lesie.
Edynburg
Z Cairngorms udaliśmy się do Edynburga, tak naprawdę ostatniego ze zwiedzanych przez nas miejsc, gdzie spędziliśmy trzy noce. Mieszkaliśmy w mieszkaniu położonym bardzo blisko parku Holyrood.
W czasie następnych dwóch dni chodziliśmy po uliczkach Edynburga, podziwiając zabudowę, kupując pamiątki i stołując się w tamtejszych restauracjach (na zdjęciach Królewska Mila, czyli najsłynniejsza ulica Edynburga, katedra i zamek).
Weszliśmy też na wzgórze Calton Hill, aby obejrzeć miasto z góry oraz spędziliśmy kilka godzin w Muzeum Narodowym Szkocji, gdzie dowiedzieliśmy się całkiem sporo na temat historii Szkocji (tej dawnej i tej trochę mniej dawnej) oraz zobaczyliśmy całe zastępy wypchanych zwierząt różnych gatunków.
Trzeciego dnia przejechaliśmy autobusem do Glasgow, skąd mieliśmy lot powrotny. W Glasgow odwiedziliśmy muzeum transportu Riverside i spędziliśmy wieczór w pubie. Ostatnią noc spędziliśmy już w hotelu przy lotnisku, a następnego dnia wracaliśmy do Polski.
Cała wycieczka trwała dokładnie dwa tygodnie. Szkocja okazała się rzeczywiście pięknym krajem, chociaż muszę przyznać, że po tygodniu trochę zobojętniałam i nie reagowałam na wszystko z tak wielkim entuzjazmem jak na początku. Zdecydowanie najbardziej przypadła mi do gustu wyspa Skye, ale to nie było dla mnie żadnym zaskoczeniem, bo bardzo często tereny wiejskie podobają mi się bardziej niż duże miasta. Pogoda na szczęście okazała się łaskawsza niż się obawialiśmy.
Poza hotelami wszystkie noclegi wynajmowaliśmy przez Airbnb, a większe odległości pokonywaliśmy autobusami Citylink – za sześćdziesiat kilka funtów kupiliśmy Explorer Pass, dzięki któremu w dowolnie wybranych pięć z dziesięciu dni mogliśmy jeździć autobusami do woli.
Jest jeszcze kilka szczegołów, których być może nie wiecie na temat Szkocji, a którymi chętnie się z Wami podzielę, ale te zdradzę Wam w następnym poście :)